2. Spotkanie
W końcu cały kurz opadł i mogłem normalnie obserwować otaczający mnie teren. Skupiłem swój wzrok i jak się okazało, były to żywe istoty. Najwidoczniej oczyszczali teren, lub czegoś szukali. Nie wyglądali znajomo, więc nie mógł to być nikt z obozu. Widziałem tylko, że to kobieta i mężczyzna. Nie znałem ich zamiaru, więc postanowiłem pozostać w bezruchu. Podążali w moim kierunku, więc musieli dostrzec moją obecność. Mógł to być również zwykły przypadek, lecz wolałem nie ryzykować.
Leżałem tak przez cały czas i obserwowałem każdy ich krok. Nie mogłem zwalczyć w sobie bezsilności, którą stworzył we mnie wirus. Drugi etap jeszcze się nie skończył a obcy byli coraz bliżej. Gdyby dostrzegli, we mnie jakiekolwiek oznaki życia, mogliby wziąć mnie za poturbowanego truposza, który nie może wstać i próbować ich zjeść. W takiej sytuacji nie zadawaliby pytań, tylko od razu otrzymałbym strzał w głowę. Czasu było coraz mniej.
Widziałem jak celują we mnie z karabinu patrząc przez celownik. Zamknąłem oczy z myślą, że to już koniec. Kiedy usłyszałem strzał, byłem całkowicie przekonany, że mój czas właśnie nadszedł. Po chwili otworzyłem oczy i zobaczyłem przed sobą leżącą postać w krytycznym stanie rozkładu. Miał dziurę dokładnie między oczami, z której wylewała się czarna maź.
– Hej ty na ziemi! Nic ci nie jest?
Wiedziałem, że pytanie kierowane było do mnie, bo nikogo innego nie było w pobliżu. Usłyszałem ciche szepty. Chciałem odpowiedzieć, lecz nie byłem w stanie wydusić ani słowa.
– Mówię do ciebie, ogłuchłeś!?
Jedyne co udało mi się w tej chwili zrobić, to delikatnie poruszyć ręką w ich stronę.
– Sprawdźmy co z nim. Nie wygląda na jednego z nich, ale to nie zmienia faktu, że nie musimy zachować ostrożności.
Głosy dobiegające z ich strony stały się bardziej wyraźne, a kroki bardziej donośne.
– Na pewno to jeden z tych cholernych trupów. Nie trać czasu i oszczędź mu cierpienia – wyraźnie słychać było, że głos należał do mężczyzny.
– Poczekaj, daj mi chwilę. Jestem pewna, że różni się on od reszty… Czuje to.
Kobiecy głos był bardzo delikatny. Z pewnością należał do kogoś obdarzonego uczuciem. W tych czasach była to rzadkość. Gdyby nie ona, już dawno byłbym martwy. Cały czas starałem się udowodnić, że nie jestem jednym z trupów. Próbowałem wykrzyczeć jakiekolwiek słowo, lecz do tej pory wszystkie próby okazały się niewypałem.
– Stój! – w tym momencie kroki drugiej osoby zbliżyły się w moim kierunku – nie widzisz, że jest martwy i tylko prosi się o kulkę w łeb?
Wrzeszczałem w myślach by posłuchał kobiety i nie podejmował decyzji zbyt pochopnie. Nadal byłem żywy i nie chciałem by było inaczej. Ciało miałem sparaliżowane, lecz umysł ciągle sprawny. Czułem się jak bym był przywiązany do ziemi, za pomocą najgrubszych lin jakie istnieją. Za każdym razem, kiedy próbowałem wstać, wszystkie liny zaciskały się mocniej. Nie mogłem się wyrwać od niewidzialnej siły. Nagle poczułem ulgę. Wszystko co do tej pory mnie trzymało, rozluźniło swój uścisk, aż w końcu blokada przestała całkowicie istnieć. Wreszcie wolny postanowiłem wstać. W tym momencie poczułem wzrok obojga na sobie. Kiedy w końcu spojrzałem im w oczy, udało mi się przemówić.
– Jestem Dawid i wcale nie jestem martwy.